Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/67

Ta strona została uwierzytelniona.

równać się z nim nawet nie śmieli, a w razie potrzeby sami przychodzili o radę prosić.
W takich wypadkach Wasążek tryumfował, zasiadał z powagą na ławie w izbie, lub też na kamieniu przed chatą i odrazu, bez żadnego przygotowania, okiem nawet nie mrugnąwszy — wykład miał, gęsto go artykułami prawa przeplatając.
— I niech wam się nie zdaje, ludzie — mówił — że Wasążek jeno na małe sprawy znawca. Ho! ho! Zna on ci i kredytorstwo i hypoteczność, wie dobrze z którego boku co się zaczyna i gdzie się kończy...
Zmarnował większą połowę fortuny na procesy, ale ten miał zysk, że w kaszę sobie napluć nie dał i że po dzień dzisiejszy chodzi z podniesionem czołem i patrzy na ludzi tak z wysoka, jak gdyby siedział na dzwonnicy.
Jechał pan Wasążek stępa, fajeczkę ćmił i o nowym jakimś procesie myślał, gdyż z przechodniami i przejeżdżającymi w rozmowę się nie wdawał, a na powitanie ledwie że głową raczył kiwać.
Wtem usłyszał po za sobą turkot i wołanie:
— Wio, wio!
Obejrzał się i wstrzymał trochę szkapę. Niebawem jadący zrównał się z nim.
Był to Jukiel, pachciarz z Zatraceńca, dobrze znany w okolicy Jukiel Katz, bardzo sprytny i obrotny obywatel.