Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/68

Ta strona została uwierzytelniona.

Jukiel siedział wysoko na tak dobrze wyładowanej biedzie, że dziw, jakim sposobem mógł się na niej utrzymać.
— Ho! ho! — zawołał basem Walenty — a niechże cię psi zjedzą Juklu, toś biedę wypchał dopiero!
— Każdy człowiek swoją biedę pcha — odparł sentencyonalnie żyd — a tymczasem dzień dobry panu Walentemu.
— Dzień dobry! Ma się rozumieć, że będzie dobry. Dla takiego spekulanta, jak Jukiel, jarmark to żniwo.
— Jak czasem. Trafi się dobry, trafi się gałgan i częściej gałgan, niż dobry, a ten, choć niby powinien być najlepszy, niewiadomo jeszcze, jaki będzie...
— Wielki będzie, nadzwyczajny!
— Zkąd to można wiedzieć?
— A toć ludu wali moc! Jak muchy czernieją po drodze. Ile to przed nami, ile za nami, a przecież ta droga nie jedna. O! panie Jukiel, czujesz ty, że będzie dobry jarmark, skoroś tak biedę wypchał, że siedzisz na niej tak, jak na wielbłądzie.
— To same drobiazgi, więcej powiózł mój syn wozem.
— Ha! dawni Izraelitowie jeździli podobnoś i na wielbłądach i na inszych bestyach, prawda?
— Albo ja wiem; ja przy tem nie byłem, zresz-