Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/79

Ta strona została uwierzytelniona.

Tam dochodził on do zenitu, huczał, szumiał niby wezbrana fala wody, gdy pozrywawszy groble i szluzy — szaleje.
W dniu jarmarcznym nawet ludzie bogobojni i uczeni, wyłącznie oddający się medytacyom i czytaniu ksiąg, przerywali swe zajęcia i wychodzili na rynek, aby napaść oczy przyjemnym widokiem, aby swoją obecnością uświetnić dzień nadzwyczajny.
I słusznie wydawać się mogło tym myślicielom, że w owym dniu wyjątkowym rodzinne ich miasto Czarnebłoto jest niby królową wiosek, do której wszystek lud okoliczny przychodzi z pokłonem i darami, że jest wielką świątnicą handlu i spieszy do niej naród wszelki, aby złożyć dziesięcinę w bydle, zbożu i wszelkim towarze, a ten wielki krzyk i harmider, to niby hymn pochwalny na cześć Czarnegobłota, odśpiewywany przez tysiące głosów różnorodnych.
Taki widok wzrusza, raduje źrenice oczu, głaszcze serce, napełnia usta smakiem słodyczy przedziwnej.
Jest to dzień ruchu, dzień życia i dzień żniwa dla tych, którzy dni siewu nie znają.
Dom „pod Zielonym łabędziem“ jest w oblężeniu; od samego rana wszystkie trzy kajuty tego korabia pełne są podróżnych, bo dzień jarmarczny tą się jeszcze właściwością odznacza, że wzbudza w ludziach wielkie pragnienie do picia. Wiedzą