Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/98

Ta strona została uwierzytelniona.

starczy, ale zarazem spojrzeli wymownie jeden na drugiego. Jukiel był spokojny, wiedział bowiem, że od tego dnia chlew Wasążka pozostawać będzie pod ścisłą kontrolą i że żadna zmiana w brzydkim personelu jego mieszkańców nie ujdzie przed bacznem okiem Chaskla.
Nie bardzo jest przyjemnie patrzeć na takie stworzenia i na nich opierać pewność kapitału, ale jeżeli inaczej nie można, to lepiej wziąsć jeszcze dwa procent miesięcznie wyżej za nieprzyjemność, niż nie robić wcale interesu, lub opierać go na pięknych oczach Wasążka, albo, co na jedno wynosi, na powietrzu.
Wielki i ciężki był targ żyda z szaraczkiem, trochę już ciętym dla fantazyi. Wasążek wymyślał swoim dobroczyńcom od rozbójników i wisielców, życzył im, żeby zgnili w prochowni, lub w jeszcze gorszym kryminale. Zgodę przybijał im na dłoniach twardą, narobioną ręką, ciężką, jak z ołowiu, silną, jak ze stali.
Jukiel wyrywał dłoń.
— Pfe! niech acan tak nie bije! Acan może miarkować, że to boli...
— Głupiś i obyczaju nie znasz, dobra zgoda — dobre przybicie. Robimy zgodę, czy nie?
— No, już, już!
— A to dawaj rękę.
— Na co?