„To jest kupiec, słowny człowiek, terminowy człowiek!...“ ja już mam moje dwa zające, za które mi dobrze zapłacą, podziękują i powiedzą, że takiego słownego handlarza, jak Abram, na świecie trzeba poszukać...
Mateusz wjechał na podwórko, okrył konia starą kapotą, rzucił mu garstkę siana, a sam, wyjąwszy z sani worek, wszedł do izby.
„Jak się macie Abramie?“ rzekł.
„Dziękuję, a wy, Mateuszu, zdrowi jesteście?“
„Ot trzymam się, jak groch przy drodze...“
Żyd się roześmiał.
„Ny, za to droga nie dobrze się trzyma przy takim grochu, jak wy.“
„Albo co?“
„Nic, ja sobie tylko tak powiadam, aby coś powiedzieć... ale, Mateuszu, gdzie wasze słowo jest?“
„W worku...“
„Ho, ho! jakoś bardzo ważne słowo... to chyba nie zające, ale dwa wilki...“
„Trzy zające...“
„Ja was prosiłem o dwa...“
„Cóż zrobić? złapało się trzy...“
„Nie strzelaliście?“
„Nie. Teraz trudno, gajowi się włóczą jak psi; żeby człowiek strzelił, toby ich cała hurma napadła i wzięliby jak swojego. Więc tedy po cichutku się złapało na wnyki. Na
Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.
— 99 —