przyszły tydzień, skoro doczekamy, będą miesięczne noce, to u siebie za stodołą parę snopeczków owsa postawię na przynętę, przyjdą jak barany pod strzał.“
„Mój Mateuszu, koniecznie trzeba zająców strzelać, bo państwo grymaszą; jak zając nie pokrwawiony, to powiadają, że on swoją śmiercią zdechł... że ja go na polu znalazłem... Akurat, jak nie mam co lepszego do roboty, tylko po polach chodzić i zdechłych zająców szukać! Takie pańskie fanaberye... niedość, że jedzą zająca, niedość, że jedzą go za niedrogie pieniądze, jeszcze chcą grymasić...“
„Pańska moda.“
„To jest głupia moda; czy zastrzelony zając więcej waży, niż uduszony?“
„Ale skąd?“ „No, ja też powiadam, że nie rozumiem, czego oni chcą?“
„Ja rozumiem i zawsze sprzedaję strzelane zające...“
„Kiedy te są duszone.“
Mateusz wydobył z worka zająca, który całą głowę i bok miał powalane krwią.
„To strzelany jest“, zawołał Abram.
„Akurat! ziarnka śrutu w nim niema, ale moja to rzecz, żeby go ufarbować, bo skoro państwo to lubią i skoro za to płacą...“
„Wy jesteście bardzo zmyślny człowiek, Mateuszu, co chcecie za te dwa zające?“
Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.
— 100 —