„Nie za dwa, ale za trzy...“
„Jakim sposobem? przecie ja u was obstalowałem tylko dwa zające.“
„A cóż ja z trzecim zrobię?“
„Co chcecie; możebym go wziął, ale nie mam na niego kupca teraz; jak poleży i zepsuje się, ja zostanę stratny. Wreszcie słuchajcie, ja mam miłosierdzie nad wami... ja go wezmę, ale nie mogę zapłacić za niego tyle co za tamte. Na żaden sposób...“
Zaczął się targ długi, nużący. Chłop opuszczał, Żyd postępował. Godzina upłynęła, nim do porozumienia przyszli.
Abram pot z czoła ocierał.
„Wy, Mateuszu,“ mówił, „jesteście twardy jak kamień, z wami ciężko handlować...“
„Idźcie-no do lasu, spróbujcie nabrać zwierzyny, jak na wszystkie strony pilnują, obrachujcie swoją fatygę, pracę, strach i idźcie sprzedać zająca. Ciekawym też, cobyście za niego zażądali?...“
„No, ja co innego, ja jestem inny człowiek.“
„Macie tak samo nogi, ręce, głowę; któż wam broni próbować...“
„Każdy musi żyć podług swego fachu; ja jedno potrafię, wy drugie, a z tego, co my obydwa potrafimy, jest cały handel. My zawsze powinniśmy się trzymać za ręce, bo wy potraficie wyprowadzić zająca z lasu, a ja umiem go wprowadzić w świat. Dla
Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.
— 101 —