Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.
—   113   —

ławie, podparł głowę na dłoni i przez dość długi czas milczał.
„No, Mateuszu“, wołał Abram, „słuchajcież Mateuszu, czyście tam mówić zapomnieli? Powinniście się cieszyć i radować, że już jesteście na swobodzie, a wy tak wyglądacie, jakby wam najpiękniejsza krowa zdechła. Odsiedzieliście już swoje, te raz możecie pracować.“
„Odsiedziałem niesprawiedliwie,“ rzekł Mateusz.
„Aj, moi kochani, co to gadać. Sprawiedliwie, czy nie sprawiedliwie, jednakowo się siedzi.“
„Ja tam złodziejem nigdy nie byłem.“
„No, ja też nie byłem, a przecie miałem taki kram, taki kłopot i o co? o srebrny lichtarz, który za swoje własne pieniądze kupiłem. Świat jest paskudny, ale czy dlatego, że on taki, nie handlować skórkami, nie kupić jak się co trafi?“
„Do kryminału byle za co pakują.“
„Nie myślcie wy o tem, już co was miało boleć, to przebolało, teraz nie boli. Teraz wyście powinni zabrać się do roboty, zapłacić sobie za cały czas.“
Chłop spojrzał z pode łba.
„Juści zapłacę ja, tylko mądrzejszy będę, drugi raz złapać się nie dam.“
Mateusz święcie dotrzymuje słowa. Po-