Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.
—   11   —

Dziwna rzecz wszakże, skąd się ten śnieg bierze? Sypie coraz gęstszy i gęstszy, tak, że niema już nieba, ziemi, lasu, pola, tylko sam śnieg. Pełno go w górze i na dole, pełno z wierzchu, z pod spodu, ze wszystkich czterech boków; nie widać ani drogi, ani ludzkiej siedziby, ani drzewa, nic, jest tylko śnieg.
Na domiar złego, zrywa się wiatr i zaczyna tym śniegiem kręcić w niegodziwy sposób. Białe płatki, które dotychczas spokojnie i równo osadzały się na wąsach, brodzie, brwiach i rzęsach Abrama, zaczynają figlować, wciskają się w nos, w usta, za kołnierz, w rękawy; zasypują drogę, niszczą ślady sani, sprowadzają na manowce...
Abram czuje pod nogami jakieś nierówności, uderza się o krzak, zapada w rów; a przytem doznaje dziwnego, nieokreślonego uczucia... jakby strachu. Może żona miała racyę, zatrzymując go w domu? Może, kto wie? Wychodząc z domu, Abram wiedział, że udaje się do Kogucińskiego, cel miał określony jasno, a teraz sam nie wie, dokąd go nogi zaprowadzą. Jest mu na przemian zimno i gorąco, męczy się.
Stanął, żeby skombinować, gdzie jest, i czy ma iść na prawo, czy na lewo, naprzód, czy wtył. Kombinacya niełatwa. Świat wydaje się niby wielki garnek, napełniony rozwodnionem mlekiem i krupkami, garnek,