„Co to za gadanie! niby to wasz kij ma być mądrzejszy niż moja szafa?“
„Bo i nie co.“
„Wy macie źle w głowie, Mateuszu.“
Chłop obojętnie przyjmował takie wymówki, a gdy się trochę zniecierpliwił, mówił z pozornym spokojem:
„Abramie, czy wy macie całe kości?“
„Co to za głupie pytanie!“
„Tedy radzę po dobremu zapłacić ile się patrzy, bo mogę wpaść w gniew i przetrącić wam jaki gnat!“
„Stary rozbójnik! Tfy!“
„Stary cygan!“
Często zdarzały się takie sprzeczki, ale ostatecznie kończyły się zgodnie. Chłop oszukać się nie dał i Abram płacił co się należało. Cóż miał robić? Z natury handlu, jakiemu się oddawał, wielce cenił dobry i stały stosunek ze znakomitym tępicielem zwierzyny, musiał mu nawet pochlebiać, częstować go niekiedy, a w potrzebie i drobnym kredytem wygodzić. Specyalność, jakiej się Mateusz oddawał, nie była łatwą. Tropił ciągle i sam był tropionym, co wymagało wielkiej przytomności umysłu, bystrego oka i ucha. To też wyrobił sobie wzrok koci, a słuch zajęczy; jednak mimo tego, dostawał się niekiedy przed kratki sądowe i kilkakrotnie w kozie siedział.
Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.
— 22 —