„Aby mocno związać“, radził Sikora.
„Nu, nu, już ja skrępuję się na moc, na dziesięć węzłów. Oj, Mateuszu, panie Mateuszu, chyba was sam Bóg w to miejsce przyprowadził. Skąd wyście się tu wzięli po nocy?“
„A wy skąd?“
„Ja do Kogucińskiego szedłem za skórkami, i przez tę gęś... niech ją licho porwie!“
„Ja też do niego. No, związaliście już?“
„Już. Albo czekajcie, jeszcze jeden węzeł... zawsze będzie bezpieczniej. No już!“
„Ciągnę, a wy rękami i nogami pomagajcie sobie... aby na wierzch.“
„Aj, aby na wierzch!...
Mateusz oparł się silnie na nogach i ciągnąć zaczął. Nie łatwo to szło, bo Abram był ciężki; uniósł go jednak na pół łokcia w górę.
Nagle Abram zawołał:
„Czekajcie!“
„Cóż?“
„Spuście mnie jeszcze na dół, zapomniałem.“
„Czego?“
„Nu, trzeba przecie zabrać gęś, po co ona w dole ma zostawać.“
„Toć nie wasza.“
„Jakto nie moja? czyja ma być?“
„Tego, który dół zrobił.“
„Niech go nieszczęście spotka zaten
Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.
— 35 —