Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.
—   36   —

dół, a gęś moja, bo ją znalazłem; niech choć to mam za moje cierpienie, za strach.“
„Owaryował stary!“ mruknął Mateusz, popuszczając sznur.
Abram namacał przedmiot swych poszukiwań, uczepił go u pasa i zawołał:
„Nu, Mateuszu, już!“
Chłop wytężył wszystkie siły, pociągnął, ale zaledwie do wysokości łokcia mógł Abrama podźwignąć. Ziemia była pokryta śniegiem, więc punkt oporu dla nóg niepewny, śnieg się z pod nich usuwał.
Próżno Mateusz używał całej siły swych jędrnych muskułów, nie mógł poradzić. Żyły, jak baty grube, wystąpiły mu na skronie.
„A bodajże cię!“ mruczał, „toćby wołu już wydobył. Sposobu niema, takie żydzisko ciężkie.“
„Oj, żeby moje wrogi takie ciężkie życie mieli.“
„A, wrogi, wy zawsze z wrogami! Puśćcieno w ruch nogi i ręce, drapcie się po ścianie, bo ja rady nie dam.“
„Nie mówcie takie słowo!“
„Sprawiedliwie. Ciemno, choć oko wykol, miesiąc za chmury się schował. Żeby było widno, wiedziałbym przynajmniej, o co się mam oprzeć.“
„No, nie straszcie mnie, Mateuszu, ciągnijcie mocno. Wy, taki silny mężczyzna,