gminy, dowiedział się, że pan burmistrz pojechał i wróci dopiero wieczorem. Gdyby Abram, przyszedłszy do magistratu, miał takie zdarzenie, toby przedewszystkiem badał policyanta, woźnego, sekretarza, kasyera, dopytywałby się, kiedy burmistrz wyjechał? do kogo? po co? dostałby się do kuchni, zapytał służącej pani burmistrzowej, dzieci pana burmistrza, piętnaście razy w ciągu dnia wpadłby się dowiedzieć, czy burmistrz nie przyjechał, czy przypadkiem nie przysłał depeszy albo listu, czy się nie zrobiła jaka odmiana? Mateusz wprost przeciwnie: siedział na progu, jadł chleb, palił fajkę, potem napił się wody ze studni, znów jadł chleb, znów palił fajkę, i tak do samego wieczora, a gdy na to przyszło i do samego rana oczekiwał.
Abram myślał sobie w duchu, że Mateusz jest głupi, cham nieokrzesany, że jego mózg śpi, a jeżeli się przebudzi, to tylko na to, aby obmyślić, w jakiem miejscu żelaza pozastawiać, albo ile za zająca zażądać.
„Słuehajcie-no, Mateuszu.“
„Co?“
„Czy wam się nie przykrzy tak siedzieć?“
„Nie.“
„Ja nie rozumiem. Mnie się zdaje, że wy macie taką kamienną naturę, że gdyby nawet śmierć przed wami stanęła, to wy
Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.
— 42 —