owego głupiego dąbka, co mi o niego sprawę zrobili.“
„Niby jaki?“
„A no, żebyście Janie, w sądzie nie opowiadali za dużo.“
„Koguciński śmiechem parsknął.
„Alboż mi to pierwszyzna? Nie bójcie się Mateuszu, wyjedziecie ze sprawy czyści jak szkło, nic wam nie będzie. Ja nie głupi.“
„Aj, panie Koguciński,“ wtrącił Abram, „ja wiem, wy na taki interes macie rozum, tylko na drożenie się ze skórkami to wy żaden rozum nie macie.“
„Ja,“ rzekł Mateusz, „nie będę was, Janie, dłużej frasował; pójdę sobie lepiej wprost do domu, żeby nie było na was jakiego posądzenia, a wy z Abramem handle swoje prowadźcie.“
Nie bardzo Koguciński zatrzymywał Mateusza, gdyż, bądź co bądź, dla gajowego, jako dla stróża lasów, towarzystwo kłusownika i rabusia leśnego jest do pewnego stopnia kompromitujące. Co w sercu, co w myśli, to swoja rzecz, ale dla oczu ludzkich potrzebne jest decorum. Pies nie będzie się przyjaźnił z kotem, ani wilk z barankiem, wobec ludzi wrogami trzeba być. Szczerze też wdzięczny był Koguciński Mateuszowi, że sobie poszedł i że go obecnością swoją nie kompromitował.
Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.
— 50 —