„Bo pewnie, że się za bardzo drożysz,“ wtrąciła baba.“
Koguciński spojrzał na żonę zdumiony.
„Toć sama kazałaś,“ rzekł bojaźliwie.
„Ja? ani mi się śniło.“
„Wyraźnie powiedziałaś, żebym się ani ważył, bo...“
„Przywidziało ci się. Żeby inszemu Żydowi, to rozumiem... Ale Abram spokojny człowiek, krzywdyśmy od niego nie mieli...“
„To jest słowo sprawiedliwe i mądre,“ rzekł Abram. „Zaraz poznać kobietę rozumną, choć tego po sobie nie pokazuje... W oczach ma złość, ale w sercu dobroć. Jak przemówi, myślałby kto, że smoła i siarka z niej leci, a to jest sam miód. Wy nie jesteście warci takiej kobiety, panie Koguciński, naprawdę wam powiadam.“
„Bo mu też opuść, Janie, proszę cię.
„Ha, skoro tak żądasz, to opuszczę. Przybijam!“
Klapnął Abrama w dłoń, aż się rozległo po izbie.
Żyd się skrzywił, lecz z targu był kontent.
Koguciński przyniósł z komory skórki; obliczyli, ile za wszystkie razem wypada, przyczem nie obeszło się bez sprzeczek, ale ostatecznie doszli do ładu.
„No, Bogu dzięki, już!“ rzekł Abram, „teraz będę mógł spokojnie iść do domu.“
Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.
— 57 —