milki w bok... nie koniec świata. Idź, Janie, zaprząż.“
Koguciński roześmiał się głośno.
„Kobieto“ rzekł, „ty Abrama nie namawiaj, on z tobą nie pojedzie. Kie wolno mu podług jego zakonu.“
„Co?“
„Niech sam powie.“
„Owszem, dlaczego nie? Wolno... tylko trzeba, żeby z nami jeszcze kto jechał... nie wiele osób: pięć, trzy, choćby wreszcie jedna, byleśmy sami nie jechali... bo, widzi pani Kogucińska... niby tak we dwoje to nie pasuje...“
„Chyba wyście, Abramie, zwaryowali na starość... Co też wam do głowy przychodzi!... czy myślicie może, że ja się was boję? Koniec świata prawdziwie!... jak żyję, nic podobnego nie słyszałam...“
„Niech się pani nie obraża, niech się pani nie gniewa... Pani wiadomo, że ja jestem stateczny Żyd, stary człowiek i że mam w głowie same skórki; mnie też wiadomo, że pani Kogucińska jest kobieta stateczna, też już nie młoda...“
„No, no... chyba mi Abram w zęby nie zaglądał...“
„Aj, aj! o co się gniewać? Pani Kogucińska jest kobieta godna, porządna a w tej chwili ma w głowie tylko trochę soli, trochę pieprzu i trochę korali... więcej nic. Od-
Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.
— 60 —