kradzież, tylko przyjście. Dużo złego jest w świecie, Mateuszu, dużo krzywdy, niesprawiedliwości, przykrości.“
Rzekłszy to, Abram westchnął kilka razy głęboko i jęknął, jak gdyby owe niesprawiedliwości ludzkie sprawiały mu ból fizyczny w głowie, w sercu, w wątrobie i we wszystkich kościach.
Było ciemno, droga wyboista, nierówna. Mateuszowa szkapa wlekła się powoli, a właściciel nie przynaglał jej do pospiechu. Nie jadą przecież na wesele, tylko do sądu; a choćby człowiek był niewinny jak nowonarodzone dziecko, to także po wyrok nie pędzi jak szalony.
Kilku Żydków, mających stwierdzić, że Mateusz czwartkową noc przepędził w miasteczku, wyjechało pierwej na wynajętej furmance. Opuścili oni swe ogniska domowe jeszcze za dnia, gdyż mieli zamiar zrobić w okolicy kilka tranzakcyi na kury, jaja, masło i inne produkty gospodarskie. Abram z Mateuszem razem pojechał, bo mu tak było najdogodniej; przytem w drodze, po nocy, handlarz skórek bezpieczniejszym się czuł w towarzystwie swego generalnego dostawcy i przyjaciela.
„Co wam tak dolega, Mateuszu?“ zapytał Abram. „Czy boicie się o sprawę?“ Wierzcie mi, że nie ma o co. Nie z takich
Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.
— 66 —