„Niechby się choć strachu najadł.“
„Po co? Żeby się procesować z każdym psem, co szczeka, toby człowiek nie handlował skórkami, nie kupował od was zwierzyny, tylkoby musiał mieszkać koło sądu i codzień tam chodzić.“
„Juści i to prawda.“
„Skoro Abram co mówi, to zawsze prawda. Abram nigdy żadnego fałszu nie robi.“
„No, czasem, jak to kupujecie...“
„Aj, Mateuszu, Mateuszu, sami sprawę macie, koło sądu stoicie, i nie możecie zrozumieć, że co innego jest fałsz, a co innego rachunek. Jeżeli teraz, rano, ja powiem, że jest noc, to będzie fałsz; jeżeli gdy wy żądacie trzy ruble, a ja powiem, że wam się należy tylko półtora, to będzie rachunek. Zając nie jest kuna, a kuropatwa nie sarna; tak samo fałsz nie może być rachunkiem, ani rachunek fałszem.“
Na drodze dał się słyszeć brzęk dzwonków od sani.
„Sędzia jedzie, sędzia jedzie,“ zawołano w tłumie.
Przed dom, w którym się sąd mieścił, zajechały sanie duże, szerokie, ciągnione przez parę ospałych kasztanów. Z sani wysiadł mężczyzna tęgiego wzrostu, z dużemi blond wąsami, w ogromnem futrze wilczem, i wszedł do sądu.
Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.
— 79 —