Po chwili wybiegł stamtąd stróż, chudy człowieczyna, o dziwnie bladej twarzy, z nosem czerwonym i małemi zaspanemi oczkami.
Stanął na ganku i zawołał:
„Którzy ludzie sprawy mają, niech się nie rozłażą, bo zaraz się sąd zacznie, a co z woza spadło, to przepadło.“
Wszyscy hurmem zbliżyli się do świątyni Temidy, w której pan pisarz ze spiczastą bródką w jasnożółtawym krawacie i ciemno zielonej marynarce już rozkładał papiery i akta.
Zaraz też wszedł do sali sądowej sędzia, ów właśnie z wielkiemi wąsami i dwaj ławnicy chłopi, którym odrazu na widok papierów spać się zachciało, gdyż usposobienie do snu okazali ziewaniem.
Osądzono kilka spraw cywilnych bardzo szybko. Żydzi w charakterze powodów występujący nie mieli nawet sposobności do rozwinięcia swej wymowy. Sędzia nie pozwolił im mówić ani o cierpieniach moralnych jakie przeszli, ani o nocach przepędzonych bezsennie z powodu, że Wojtek o terminie zapomniał, ani o utracie zdrowia, fatydze, darciu butów i podobnie ciężkich, oraz jeszcze cięższych przejściach. Sąd wydawał wyroki szybko, bo i nie miał na co czasu tracić. Winien jesteś, podpisałeś, płać i rzecz skończona. Procedura bajecznie prosta i łatwa. To też jak w kalejdoskopie (kalejdoskop
Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.
— 80 —