w kotlinie, co ją nazywają „Lisicha,“ przeżegnałem się krzyżem świętym i idę, ma się rozumieć powoli, żeby ptaszków moich nie spłoszyć.“
„Mówicie: ptaszków,“ rzekł sędzia, „więc złodziei było kilku?“
„Pewnie, że kilku.“
„Ale ilu, dwóch, trzech?“
„Nie mogłem porachować, gdy ich nie widziałem.“
Barnaba nie wytrzymał, musiał wtrącić uwagę:
„Koguciński złodzieja nie może zobaczyć, ale pensyą i ordynaryą dobrze widzi.“
„Toć nie jestem za pozwoleniem, kot, ani sowa, żebym w nocy mógł widzieć, odciął się Koguciński.“
„Do rzeczy, do rzeczy, odezwał się sędzia.“ „Niechże Koguciński powie, ilu złodziei było?“
„Prześwietny sądzie, nie mogłem porachować, bom ich na oczy nie widział.“
„Skądże więc domysł?“
„A tak, ja idę za łoskotem, gdzie niby złodziej rąbie, a ten łoskot naraz słychać gdzieindziej, rąbał ktoś od wschodu, nagle zaczyna od południowej strony, tuż przy mnie. Zdaje się, że dość ręką sięgnąć, aby go złapać, ja też w te pędy, przypadam, tfu! nie ma nikogo. Rozstąp się zie-
Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.
— 85 —