byłem, że to Mateuszowa sprawka; żeby zaś z gołą gębą do prześwietnego sądu nie przychodzić, pobiegłem na wieś, wprost do jego chałupy. Pytam o Mateusza, powiadają, nie masz go; zajrzałem do stajni, konia niema, mówię do jego baby: „Moja Mateuszowa, pożyczcie mi siekiery, bo moją ktoś ukradł.“ Baba szuka po kątach, siekiery niema. Jego niema, konia niema, tedy jasne jest, że dąbek ukradł nie kto inny, tylko Mateusz.“
„Prześwietny sądzie! zawołał ekonom, „niech prześwietny sąd wyda surowy wyrok, według tego, żeby na drugi raz cudzego drzewa nie ruszał.“
„Co ma na swoją obronę Mateusz Sikora?“ zapytał sędzia.
„Po sprawiedliwości powiadam, że Koguciński baje jakby się szaleju objadł, ani mnie nie widział w lesie, ani mnie na uczynku nie złapał, bo i nie mógł złapać skorom nie kradł.“
„A gdzieżeście byli w czwartkowej nocy?“
„W mieście, prześwietny sądzie, z żydami miałem do czynienia.“
„Całą noc?“
„Do czynienia miałem w dzień i wieczór, a w nocy spałem.“
„Gdzie?“
„U Abrama Pinkta.“
Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.
— 88 —