Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/111

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc...
— Więc, panie łaskawy, liczę na nieoszacowanego w tych razach, a i we wszelkich zresztą, sprzymierzeńca, liczę na okoliczności.
— Ciekawym.
— Tam bieda jest, ciężka bieda... pannie obowiązek w smak nie idzie, ma inne plany. Z jej punktu widzenia bardzo piękne, ale to wszystko w łeb weźmie, bo ojciec zarobku, ani posady znaleźć nie może, resztki już dojada — i naturalnie, jak tonący brzytwy, będzie musiał tej ostatniej deski ocalenia się chwycić. Dziwni to są ludzie... dla tego trudniejsza z niemi sprawa. Mają różne przesądy, uprzedzenia, grymasy różne, tak zwane zasady. Archeologia niepotrzebna i nie licująca wcale z kłopotami i brakiem kawałka chleba.
— No, tego za złe brać nie można.
— Wszystko za złe brać trzeba, co naszym zamiarom na przeszkodzie stoi.
— Wiesz co, panie Herman, wygłaszasz świetne sentencye... do jakiej szkoły filozofów należysz?
— Do praktyków; ludzie, którzy mnie bliżej znają, utrzymują, że jestem cynik, ale to nie prawda, ja jestem tylko prawdomówny i częściej zdejmuję maskę z twarzy, aniżeli inni, chociaż nie zdejmuję jej przed każdym. Z Kwiatkowskim komedyę gram, bo mi tak trzeba, ale z panem jestem szczery. Pytasz pan do jakiej szkoły należę? Odpowiadam, że wierzę w rubla, bo, panie, rubel to klucz do wszystkiego. Trudno, chcę dobrze jeść, wygodnie mieszkać, dobrze się ubierać;