Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/118

Ta strona została uwierzytelniona.

— A wiesz pan co to za jedna?
— Nie znam jej wcale.
— To jest nasze nieszczęście.
— Cóż ona paniom złego zrobiła?
— Ubiera się u nas.
— To właśnie dobrze.
— Dziękuje bardzo; grymasi, że trudno wytrzymać, figurę ma niemożliwą, a chce, żeby wyglądała w sukni jak najzgrabniejsza panienka. Właśnie przed nią uciekłam na drugą stronę ulicy, bo jak mnie zobaczy, gotowa sobie co przypomnieć i przyleci nas zamęczać.
— Miała mi pani powierzyć jakiś sekret...
— Właśnie, właśnie, przerwałam tylko z powodu tej jejmości... otóż u Kwiatkowskich bywa jakiś pan Herman, nieznośne dziadzisko, szkaradne i wynalazł dla Mani posadę...
— Posadę?
— Tak, lektorki czy towarzyszki u jakiejś schorowanej damy; podobno pensya dobra... Mania chęci nie ma i my odradzamy; zaczęła się u nas uczyć, niezadługo już będzie mogła mieć coś ze swej pracy, więc jakiż cel przerywać! Jej rodzice także nie są za tem.
— Więc skoro wszyscy sobie nie życzą, któż zmusi?
— Jakto? Nie rozumiesz pan, bieda zmusi, konieczność. Jeżeli ojciec nie znajdzie zarobku, a resztki, jakie mają, zostaną wyczerpane... wtedy... ale do tego nie można na żaden sposób dopuścić.
— Słusznie pani mówi, nie można.
— Ale jak?