Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/124

Ta strona została uwierzytelniona.

— A, no przecież Herman, jak mnie zacznie męczyć, dręczyć, piłować, straciłem cierpliwość...
— Cóż on może mieć do pana?
— Winien mu jestem kilkaset rubli; niby on sfaktorował mi tę pożyczkę, nastręczył i przysięgał, że cudze pieniądze daje, ale rzecz wiadoma, że to nie prawda. Jego własne; w Warszawie wiedzą, że on się tem trudni, a dla tego faktora udaje, żeby oprócz procentu jeszcze i faktorne wyłudzić. Dzielę się z nim każdym groszem, wynagradzam, opłacam, a ten jeszcze... Dziś już nie mogłem wytrzymać i sprawiłem mu mydło.
— Jak można? Stary człowiek.
— Młodszy on, niż nam się zdaje, a zresztą, choćbym tego nie wiem jak żałował, com już przylepił, odlepić się nie da. Sądami groził, mścić się będzie. Powiedział, że mnie zlicytuje, z budy wyrzuci. Niech go tam, niech robi co chce!
— Bardzo pana żałuję, choć i jego mi żal. Zdrowia dobrego on nie ma.
Węglarz zaczął się śmiać na cały głos.
— Pyszny z pana facet doprawdy — zawołał — przedziwny! Pan go żałujesz, a czy pan wiesz, dla czegośmy się rozstali...
— My?
— No, ja z panem.
— Z powodu złego stanu interesów. Sam pan to powiedziałeś.
— Zawracanie i nic więcej. Juściż interesa ciężkie są, ale pensyę regularnie płaciłem i byłbym płacił po dziś dzień. Mnie z panem źle nie było; mogłem spokojnie odejść, zabałamucić się