Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/151

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż panie Kwiatkowski — rzekł, — gniewamy się?
— Ja? Nie panie.
— Wiem, ja wiem, węglarz plotek narobił, oczernił mnie przed panem, wystawił jak ostatniego łotra z pod ciemnej gwiazdy.
— Eh... nie.
— Znam ja ten język! Piękny charakter, odwdzięcza się za to, żem go z błota wyciągał poprostu, ale mniejsza o niego na wdzięczność ludzką nigdy nie ma co liczyć — zresztą mało mnie to obchodzi — ale ciekawym, czy też dla pana co zrobił?
— Cóż on mógł?
— Ba! kto chce psa uderzyć, kij znajdzie.
— Nie rozumiem ja, do czego pan tę rozmowę prowadzi?
— A do tego mój panie, że jeżeli on wymógł, żebyś się pan odemnie usunął, to powinien poczuwać się do obowiązku dać panu to, co pan na zerwaniu stosunku ze mną straciłeś.
— Kiedy ja, doprawdy, nie wiem.
— Nie wiesz pan co straciłeś? Dużo, panie, bardzo dużo. O ile wiem, do tej pory obowiązku nie masz.
— Niestety, nie mam.
— Żyjąc z grosza, zapasy można prędko wyczerpać, jeżeli były jakie zapasy.
— Były i wyczerpały się już — rzekł niechętnie Kwiatkowski.
— Szkoda, wielka szkoda, że pan mnie nie słuchałeś. Dawałem takie dobre miejsce dla pan-