Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/153

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie pan za swojego wroga, jutro nazwiesz mnie przyjacielem, a może i dobrodziejem. Nie trzeba być zawziętym, w gorącej wodzie kąpanym, nie należy dać się unosić pierwszemu wrażeniu. Pan jesteś człowiek nie dzisiejszy, poważny, stateczny, nie możesz pan postępować jak młodzik. Nie, nie wolno panu być porywczym, pan masz żonę i dzieci, obowiązki...
— Proszę pana — rzekł Kwiatkowski — dobrze to jest, ja argumenta pańskie rozumiem, ale nie mam pojęcia, jaki związek ma jedno z drugiem.
— Nie udawaj pan.
— Mówię szczerze.
— A ja mówię w pańskim interesie. Musimy się porozumieć, przekonam pana, że jestem lepszy niż się panu zdaje.
— Więc...
— Chodźmy.
— Dokąd?
— Gdziekolwiek, do mnie, do cukierni, byle pod dach, żeby pomówić swobodnie.
— Ha... dobrze, skoro pan sobie tego życzysz.
— Panie, sobie ja nic nie życzę, ja życzę panu przedewszystkiem, żebyś pan wyszedł z biedy, która dała już się panu we znaki.
Zamiast odpowiedzi Kwiatkowski westchnął tylko, Herman ciągnął dalej.
— Znam ja to znam: z rodziną na bruku; z grosza żyć i krezusowe skarby się wyczerpią, nietylko zapasy, jakie niezamożny człowiek mieć może. Sam niegdyś przechodziłem takie koleje