Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/158

Ta strona została uwierzytelniona.

— Musisz pan, z przyjacielem to nawet kieliszek smoły nie zaszkodzi. Hola! chłopiec, dajno nam jeszcze dwie szklanki. Kwiatkowski wymawiał się, ale Herman do słowa przyjść mu nie dał; po drugiej szklance kazał dać trzecią, czwartą, biednemu człowiekowi zaczmerało w głowie.
— Teraz pan wierzysz w moją przyjaźń — pytał Herman.
— Wierzę...
— I przyznajesz pan, że tamten plotki rozpuszcza.
— Przyznaję.
— Więc daj pan rękę na zgodę. Jutro idziemy do tej damy, jestto wielka arystokratka, ale bardzo popularna; nie da nam uczuć swej wyższości, pójdziemy o dwunastej.
— Dobrze.
— Chodzi mi tylko o jedną rzecz.
— O co?
— Żeby córeczka pańska nie zgrymasiła.
— Co?
— Żeby panna Marya nie chciała swoim zwyczajem fochów stroić.
— A moja powaga ojcowska nic nie znaczy?
— Z kobietami rzecz, kochany panie, dla nich żadna powaga nie ma znaczenia. My chcemy na prawo, one na lewo i żebyś pan był poważny jak rabin, nic nie poradzisz. Córka ma swoje fantazye, matka stanie po stronie córki, a pan dobrodziej ha... ha...
Śmiał się zjadliwie i mrugał oczami, podbudzając Kwiatkowskiego do wojny domowej.