Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/161

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co cię dziwi?
— Jaki on niezdara, jaki niezdara!... Doprawdy na wystawę niedołęgów możnaby go posłać i złoty medal dostać za taki okaz.
— O kim mówisz?
— O kimżeby, jak nie o kochanym panu Zygmuncie. Do wzdychania, jęczenia, przewracania oczami, to jest — a gdy potrzeba prawdziwie męzkiej rady i pomocy, to go niema. Powiadam ci, że nie cierpię tego ślamazarnika!
— Moja droga, niesłusznie potępiasz twego kuzyna. Cóż on może zrobić?
— Eh, moja Maniu, ja nie wiem, ale mnie się zdaje, że gdybym była mężczyzną, to musiałoby wszystko stać się podług mojej woli.
— Tak ci się zdaje.
— Niechno ja go spotkam, usłyszy takie słowa prawdy, jakich mu jeszcze nikt nie powiedział. Gdy ty od nas odejdziesz, gdy zdecydujesz się na ciągłe towarzyszenie owej damie, będzie wzdychał, smucił się, a ja wtenczas powiem: dobrze ci tak, bardzo dobrze, nie zobaczysz jej ani za pół roku, ani za rok, nigdy...
— Moja Wandziu!
— Przyrzekam solennie, skoro cię kocha, skoro chce, żebyś była jego żoną...
— Przecież on tego nigdy nie mówił.
— Tobie nie mówił, ale mnie mówił sto razy. On powinien niebo i ziemię poruszyć, żeby celu dopiąć. Ja tak rozumiem przywiązanie. Jakto? chce być twoim mężem, a pozwoli na to, żebyś szła pomiędzy obcych ludzi, żebyś się wysługi-