Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/167

Ta strona została uwierzytelniona.



XI.

Pan Zygmunt wesoły, uśmiechnięty, szedł przez Hożą, zdążając wprost do domu, w którym mieściła się pracownia pani Zofii. Był w wyjątkowo dobrem usposobieniu, a dzień ten podkreślił w kalendarzu czerwonym ołówkiem. Rano, gdy przyszedł do biura, woźny ukłonił mu się niżej niż zwykle. Na razie nie zwróciło to jego uwagi, ale dostrzegł, że i koledzy patrzyli na niego nie tak jak codzień. Ci, z którymi był zdaleka i prawie nie znał się z nimi, pierwsi powitali go bardzo przyjaznym ukłonem, ci z którymi w bliższych zostawał stosunkach ściskali dłoń jego bardzo serdecznie i szeptali półgłosem.
— Winszuję.
— Czego? — pytał zdziwiony.
— Nie udawaj, bo wiesz doskonale.
Zygmunt istotnie nie wiedział o niczem, a dopytywać się było trudno, gdyż tego samego dnia pan dyrektor we własnej osobie zwiedzał biura, więc kto żył ten drżał i słowa wymówić nie śmiał. Wszyscy pochylili się nad papierami a pi-