Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/172

Ta strona została uwierzytelniona.

— Doprawdy? według mego rachunku dwa, a wiesz pan pewnie, że dwa tygodnie, to czas, w którym mogą zajść różne poważne zmiany...
— Nie widzę ich. Pani zawsze jednakowo ładnie wygląda.
— Zwłaszcza przy świetle latarni, ale powiedzże pan, co pana do nas sprowadza?
— Nie przekomarzajcie się moi kochani — rzekła pani Zofia — mam nadzieję, że pan nas odprowadzi i zostanie na herbacie.
— Z największą przyjemnością.
— To jeszcze zobaczymy... — szepnęła Wanda, uśmiechając się złośliwie.
— Co pani powiedziała: zobaczymy?
— Masz pan racyę, powiedziałam źle, należało powiedzieć — nie zobaczymy.
— Ja pani nic a nic nie rozumiem...
— Pociesz się pan w takim razie wzajemnością, bo ja pana nie rozumiem także.
— A zdawało się...
— I mnie zdawało się również; teraz widzę, że omyliłam się.
— Panno Wando przestań pani być złośliwą i racz posłuchać. Przyszedłem naumyślnie, żeby się pochwalić... to jest, źle się wyrażam, żeby paniom zakomunikować pewną wiadomość dla mnie pomyślną bardzo.
— A widzi mama, że jest interes, ale skoro to coś dla pana Zygmunta pomyślne, to słuchamy z ciekawością.
— Dziś otrzymałem awans.
— A winszujemy, z całego serca winszujemy.