Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/179

Ta strona została uwierzytelniona.

Kwiatkowskiemu nadzieja w serce wstępować zaczęła. Węglarz spotkał go raz na ulicy, był rozpromieniony i wesoły szczególnie.
— Dobra nasza — zawołał — uszy do góry!
— Cóż zaszło?
— Ciotka chałupę sprzedała.
— Dawno?
— W tych dniach, właśnie list mam dzisiaj — sprzedała dobrze, bo wszystko gotówką, na stół, żadnego czekania. Tak to rozumiem handel. — Ty za dworek, ja za worek i daj nam Boże zdrowie.
— Przyjedzie na mieszkanie do Warszawy?
— Jak w dym... a gdzieżby? Juściż co tu gadać, poczciwe ciotczysko, ale się owem za mąż pójściem zbajała fatalnie, tam kumoszki na języki ją wzięły, więc musi babina zmykać gdzie pieprz rośnie. Właśnie pisała, że cała nadzieja jej we mnie i w moich zdolnościach do handlu, bo niech tam kto chce mówi, ale te zdolności ja mam... przyznasz pan chyba, że mam?
— Zapewne.
— Nie zapewne, ale napewno. Dajcie mi tylko kapitalik, a ja wam pokażę, jak się interesa robią.
— Teraz znajdziesz pan sposobność.
— Ma się rozumieć, skład rozszerzę, urządzę dostawę do mieszkań, całkiem na nowy sposób, węgle wprost z kopalni kupować będę.
— Daj Boże, życzę, żeby się to wszystko spełniło.
— Spełni się, spełni, a pan nie przyjmuj żad-