Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/47

Ta strona została uwierzytelniona.

kich wypadkach dobrze mi robi, więc do domu jeszcze nie pójdę.
Poszli w Aleje gawędząc, Kwiatkowski humor odzyskał, szczęśliwy, że takiego wpływowego człowieka znalazł.
Gdy ojciec o zajęcie się starał i z tego powodu całe dnie po za domem spędzał, córka urządzała małe mieszkanko. W przeciągu kilku dni uporządkowała je, przyozdobiła, doprowadziła do czystości wzorowej. Znalazły się i białe firanki i w oknach kwiatki, a pociejowskie meble, biedny garnitur, wytrzepane z kurzu, czyściutkie, wyglądały wcale dobrze, a nawet i pokaźnie.
Krzątając się po ciasnych pokoikach, Mania ubolewała, że swoich kwiatków, które sama na wsi wyhodowała i pielęgnowała, tu niema. Takie były ładne, tak się pięknie trzymały. Zadaleki i zakosztowny transport, rozdarowała je więc, a tu w Warszawie podwójnie byłyby jej drogie. A może i lepiej, że ich niema; kto wie, czy znajdzie się dosyć czasu na to, by pielęgnować rośliny, matka słabowita, rodzeństwa troje, a przytem będzie przecież zajęcie. Jakie, nie wie jeszcze, postara się o nie, wyszuka. Rodzicom ciężarem być nie chce, czuje w sobie dość sił do pracy, zdecydowana jest choćby całe dnie i noce przy robocie przepędzać. Zachodzi tylko pytanie, do czego się wziąść i co robić?
To się obmyśli; są ludzie, dobrej rady nie odmówią, może nawet i z pomocą przyjdą. Mania jest w tym wieku, w którym się w ludzi wierzy i prawie bezgranicznie im ufa.