Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/60

Ta strona została uwierzytelniona.

Żadnych wymówek nie przyjmuję. Dla czego nie masz się zabawić, w domu siedzisz jak pustelnica, nikt u was nie bywa...
— A, przepraszam, bywa.
— Ciekawam kto?
— Znajomy ojca.
— Jak się nazywa?
— Pan Herman.
— Czy nie siwy, w niebieskich okularach?
— Ten sam, czy go znasz?
— Ja, nie, ale coś sobie przypominam, ojciec o nim opowiadał. Miał podobno jakąś sprawę, chciał żonę głodem zamorzyć, czy coś podobnego.
— Nie może być, mówi, że jest wdowcem i o swej nieboszczce wspomina zawsze z entuzyazmem.
— Mniejsza o niego, zapytam kiedy ojca, to ci szczegółowo opowiem, — więc mameczko będzie bal?
— Jeżeli koniecznie tego pragniesz...
— Żebym tylko mogła gdzie spotkać Zygmunta, on młodzież sprowadzi, będziemy tańczyły do upadłego.
— Któż jest pan Zygmunt?
— Nie znasz go? To cię bardzo żałuję.
— Dla czego?
— Ah! moja droga, pan Zygmunt, to jest najprzyjemniejszy człowiek pod słońcem.
— Ho! ho! zaciekawiasz mnie, moja Wandziu.
— Jeżeli mi nie wierzysz, zapytaj mamy.
— Istotnie — wtrąciła pani Zofia — bardzo miły człowiek... jest to nasz dość nawet blizki