Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/61

Ta strona została uwierzytelniona.

kuzyn, Wandzi cioteczno-cioteczny brat, chociaż gdyby chciał się z nią ożenić, toby trudności wielkich nie miał.
— A więc Wandzia zdecydowana?
— Ja nie mówię o Wandzi, lecz o dyspensie. Jeden nasz znajomy adwokat utrzymuje, że w tym wypadku dyspensa wcale nie potrzebna.
— Ja myślę, mamo — wtrąciła Wandzia — że zbyteczna, bo nikt niema zamiaru o nią się starać.
— Czemu nie? Jabym przeciwko temu nic nie miała.
— Mama wie bardzo dobrze, że ja pana Zygmunta bardzo lubię, bardzo mu dobrze życzę, kocham go nawet jak rodzonego brata, ale od tego przywiązania do dyspensy tak daleko — dalej niż do Skierniewic.
— Ciekawam dla czego?
— Dla tego, że daleko.
— Eh! Wandziu — wtrąciła Mania — to co mówisz wydaje mi się nieprawdopodobnem. Uważasz go za najprzyjemniejszego człowieka, masz dla niego sympatyę, z którą się nie taisz — a jednak...
— A jednak żoną jego nie będę.
— Ah, domyślam się.
— No?
— Zapewne on jest zajęty kim innym?
— Przeciwnie, jest zajęty mną i już mi się dwa razy oświadczał, ale dostał najformalniejszego kosza.
— Biedny chłopiec, dopieroż musiał się zmartwić?