Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/65

Ta strona została uwierzytelniona.

wiek, wchodząc i witając się z paniami — widocznie jakiś dobry duch podszepnął mi, żebym się udał w tę stronę.
To mówiąc uścisnął rękę pani Zofii i Wandy, a Mani ukłonił się zdaleka.
— Panie Zygmuncie — rzekła Wanda — przedstawiam pana mojej sąsiadce i przyjaciółce, pannie Maryi Kwiatkowskiej. Obie mamy wielką, a wielką prośbę do pana.
— O Wandziu! mów za siebie; ja pana bynajmniej mojemi prośbami nie mam zamiaru obarczać.
— Bądź łaskawa, nie przerywaj. Zanoszę prośbę w imieniu nas obydwóch... Mój panie Zygmuncie!
Nastąpiła potem cała epopea o zamierzonym balu, opowiadanie programu ze wszystkiemi szczegółami, wymienienie listy panien, jakie mają być zaproszone.
— Wiesz pan już wszystko — mówiła Wanda — cały program wypełnię, tylko młodzież należy do pana. Spodziewam się, że jako kuzyn i dobry nasz a życzliwy przyjaciel, postarasz się pan, żebyśmy się bawiły.
Zygmunt przyrzekł, że zrobi wszystko, co można.
— Pamiętaj pan — mówiła Wanda — liczę jak na Zawiszę.
Mania spojrzała na zegar.
— Ah! zapóźniłam się — rzekła — ojciec lada chwila nadejdzie, muszę spieszyć do domu.
Pożegnała się i wyszła.