Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/69

Ta strona została uwierzytelniona.

— To wcale niepotrzebnie.
— Więc miałem nie zapłacić?
— Można było procesować się, targować, żądać ulgi. Kto widział, żeby z dzierżawy tak dobrowolnie, sposobem zgodnym wychodzić! Ja wiem, że żaden właściciel majątku na ostatnią ratę nie liczy.
— Zapłaciłem co do jednego grosza.
— Głupstwo niepowetowane, głupstwo, a parę tysiączków w Warszawie przydałoby się, bardzoby się przydało. A, panie kochany, inwentarz był?
— Średni, ale w dobrym stanie.
— Sprzedało się?
— Po trochu; właśnie żona dla tego jeszcze nie przyjechała, że wyprzedaje różne rzeczy, które przy pospiechu trzebaby oddać za bezcen.
— No, więc, mów pan co chcesz, ale nie może być, żebyś bez grosza został...
— Co to znaczy! Odrobina... wspominać nawet nie warto.
— Tysiąc, dwa, trzy?
— Ale zkąd? Przepraszam pana, węgle z kolei przywieźli, odebrać je muszę.
Wyszedł na podwórko a przyjaciel został w kantorze niezadowolony, że eks-dzierżawca zaufania do niego nie ma. Należy się ono, choćby za wyrobienie posady i za obietnicę wyszukania lepszej. On już i dla Mani miejsce dobre proponował w sklepie, ale Kwiatkowski podziękował i oświadczył, że dopiero po przyjeździe żony o losie córki postanowi. Już o tem więcej mowy nie było. Mania też do sklepu ochoty nie miała i zde-