Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/74

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani córeczki także tańczą.
— To ciężka artylerya.
— Co też pani mowi!... panienki jak motylki, ze starszą pan Józef wciąż tańczy, a to tancerz doskonały.
— Mała z tego pociecha, człowiek bez stanowiska.
— Ale z przyszłością.
— A to warto jedno z drugiem nic.
— Proszę pani, jeżeli młody człowiek jest pracowity, uczciwy, to czy tak, czy owak, ma przed sobą przyszłość. Prędzej czy później, poznają się na nim — gdy zaś młodzi mają skłonność ku sobie...
— Ach! proszę pani, okropną, coś zadziwiającego.
— W takim razie pobłogosławić; ja na pani miejscu nie robiłabym żadnych przeszkód.
— Sądzi pani, że ja... a broń Boże! jeżeli Micia widzi w tem swoje szczęście...
— Więc?
— Otóż to, cóż ja mam zrobić i co właściwie błogosławić, kiedy on się dotychczas nie oświadczył. Taka to dziś młodzież, moja pani? Przychodzi, oczami przewraca, herbaty wypija masami, serdelków zjada co się zmieści, jak się trafi tańczyć to tańczy, ale więcej nic, słówka nie piśnie. Niech mi pani wierzy, że czasem tracę cierpliwość, bo, przed panią sekretów nie mam, ale Micia już dwudziesty czwarty rok, zdaje się, przed dwoma laty skończyła. Już czas, doprawdy czas. Jednego razu naumyślnie zostawiłam ich