Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/82

Ta strona została uwierzytelniona.

Dziwna dziewczyna ta Wanda. Czemu go tak unika... kiedy się w nim maluje i dobroć i siła i powaga — i chwilami nawet wesołość niewymuszona, swobodna...
Oparła głowę na ręku i przymknęła oczy w zadumaniu; wtem nagle brzęknął dzwonek u drzwi.
Pobiegła otworzyć. Do pokoju wsunął się pan Herman.
— Dzień dobry pani, rączki całuję, do nóżek upadam; ojczulka zapewne w domu nie zastałem.
— Przecież pan wie, gdzie się ojciec o tej porze znajduje i dziwię się, że pan tam odrazu nie poszedł.
— Myślałem... Co prawda mogłaby mi pani zaproponować, abym trochę spoczął; w moim wieku wejście na trzecie piętro trochę fatyguje.
— Sądziłam, że pan nie masz czasu, jak zwykle.
— Myli się pani, jak zwykle czas mam i pragnę z niego skorzystać i nie dla siebie, lecz dla pani.
— Dla mnie?
— A naturalnie, dla kogóżby? Dla siebie samego nie potrzebuję nic; to co mam, wystarcza mi na życie, skromne wprawdzie, lecz wygodne. Mógłbym przez całe dnie fajkę palić, herbatę popijać i wyglądać oknem na ulicę.
— A któż panu przeszkadza?
— Temperament, charakter, natura moja, dobre serce. Nie jestem egoistą, nie potrafię żyć dla siebie tylko, więc, o ile możności, staram się