Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/85

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ta osoba nie jest tak chora, aby wymagała ciągłego pielęgnowania.
— To wszystko jedno, panie. Zresztą choćbym przyjęła ten obowiązek, jakąż mi on przyszłość zapewnia?
— Przyszłość? Kto wie, może nawet bardzo świetną... Dama bezdzietna, gdyby jej się pani podobała, mogłaby co zapisać; przytem nie jest wykluczona możność szczęśliwego wyjścia za mąż, przy pani urodzie...
— Dajmy temu pokój... ja szukam takiej pracy, która dałaby mi byt, choćby najskromniejszy, lecz niezależny i stały.
— Ale gdzie go pani znajdzie?
— Już znalazłam.
— No, proszę... tak niedawno pani mieszka w Warszawie, a już...
— Tak, przecież myśleć o sobie wolno.
— Bez kwestyi... Więc pani propozycyę moją odrzuca z pogardą?
— Nie, panie, z podziękowaniem.
— Szkoda... bądź co bądź, miałaby pani zaraz dochód, pomogłaby pani ojcu, który ma tak niewiele... a i to, co jest, niebardzo pewne.
— Niepewne? — zapytała z przerażeniem — co pan przez to rozumie?
— Taki składzik, proszę pani, to efemeryda, dziś jest, jutro go niema... może być zwinięty, sprzedany komu innemu, a jak wiadomo, nowy właściciel, nowi ludzie. No, nie zabieram pani czasu, żegnam. Żałuję mocno, że pani nie akceptuje mojej propozycyi, a pragnąłem szcze-