wiele rodzin żydowskich traci ruchomości nieasekurowane. Nic nie traci; naprzód, że ruchomości te mają bardzo małą wartość, a powtóre, że jest ich tak niewiele, iż najczęściej dadzą się z łatwością uratować. Co się tyczy towarów w sklepach, to i te bywają usuwane w porę, gdyż właściciele ich miewają „dziwne przeczucia niebezpieczeństwa“, a właściwie doskonale wiedzą, kiedy miasteczko będzie nawiedzone przez ogień.
Jednem słowem, dziś pożar jest dla miasteczka stanowczo dobrym geszeftem. Dom wart, dajmy na to, czterysta rubli, zaasekurowany jest na ośmset, po spaleniu, właściciel skleci nową budę za trzysta, ma więc w zysku pięćset, a z takim kapitałem może już rzucać się na operacye lichwiarskie, na małe antrepryzy, a nawet próbować szczęścia w handlu zbożowym.
Akcyjne towarzystwa ubezpieczeń, forsownie starające się przez licznych agentów jednać sobie najszerszą klientelę, w miasteczkach żydowskich wcale operować nie chcą, rozumiejąc dobrze czem grożą takie interesa, cały zaś ciężar strat wynikających z owych epidemicznych pożarów, ponoszą wiejscy członkowie „wzajemnych ubezpieczeń gubernialnych“, to jest właściciele folwarków
Strona:Klemens Junosza-Nasi żydzi.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.