na gościniec. Czekali. Gdy wreszcie ukazał się powóz, w którym siedział „rebe“ w towarzystwie kilku swoich „gabajów“ (starszych), rozległy się nie okrzyki, ale ryki radości i cała gromada biegła pieszo za powozem, pomimo nieznośnego gorąca i kurzu. Biegli tak do samego miasteczka, może dwie, może nawet trzy wiorsty drogi, ledwie mogąc oddychać. Pot zalewał im oczy, ale nie zważali na to, bo przecież mieli szczęście oglądać taką świętą osobę!
Przygotowano dla tej „osoby“ najpiękniejsze mieszkanie w miasteczku, oświetlono je mnóstwem świeczek, poznoszono co kto miał najlepszego do jedzenia i picia, bo jakże inaczej być mogło? „Rebe“, „a giter jud“ (tak tytułują „cadyka“), zrobił miastu honor, miał przepędzić w niem szabas! Zabijali się o okruchy pozostałe z jego uczty, z zachwytem patrzyli na dym unoszący się z jego fajki.
Fanatyzm do opisania niepodobny.
Sam „cadyk“ rzadko kiedy rozmawia ze swymi czcicielami, wyręczają go w tem „gabaje“. Oni zanoszą prośbę w imieniu interesanta, oni w imieniu „cadyka“ dają inte-
Strona:Klemens Junosza-Nasi żydzi.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.