jestem spokojny, ale żebym tego Icka miał pod ręką, tobym mu brodę oberwał, skórę bym z niego zdarł, bo dalibóg, to rozpacz człowieka ogarnia, gdy ma z takiemi ludźmi do czynienia. Ja nie irytuję się, nie rzucam, ale tak mi w głowie szumi jak w młynie... ale co to? Petronelciu — rzekł spoglądając w okno — dlaczego wiatrak stoi? Taki wiatr dzisiaj doskonały...
— Musiał młynarz wyjechać — odrzekła pani pomieszana cokolwiek.
— O proszę tatusia! — odezwał się najmłodszy chłopaczek, który wszedł właśnie do pokoju — nasz młynarz, jak tylko tatuś pojechał do Warszawy, zaraz uciekł.
— Co? co ty mówisz! — krzyknął pan Ignacy.
— A tak, proszę tatusia, młynarz uciekł; mama kazała go gonić, ale on już był daleko.
— Petronelciu, i ty mi nic o tym nie powiedziałaś?!
— Nie chciałam cię martwić, mój Ignasiu, boć jeżeli twoim lekarstwem ma być spokój...
— Niech licho wszystkie lekarstwa
Strona:Klemens Junosza-Obrazki z natury.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.