Strona:Klemens Junosza-Obrazki z natury.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

z różnem zielem, ale to też nie pomogło. Tymczasem ja widziałem, że taki medycyna na nic jest, więc posłałem mego syna z biedką do miasta, żeby przywiózł czarnego Jankla...
Pan Ignacy niewiele tej relacji słuchał i wpadł szybko do obory. Krowa dawała słabe oznaki życia.
— A łotry jedne! — krzyczał zaczerwieniony szlachcic — coście zrobili, zabiliście mi najpiękniejszą krowę!
— Co my mieli ją zabić? wielmożny panie, co my ją mieli zabić, kiedy ona jeszcze żyje; niech pan patrzy, na moje sumienie, ona jeszcze dycha, sprawiedliwie, dycha. Ja wielmożnemu panu co powiem... niech się wielmożny pan nie martwi.
— Idź do djabła!
— Za co ja mam iść do djabła? ja dobrze radzę; zaraz przyjedzie Jankiel, przecież on znawca jest; on pierwszy rzeźnik na całą okoliczność.
— Mówię ci, idź do djabła razem z Janklem.
— Aj waj, jaki wielmożny pan zły,