Strona:Klemens Junosza-Pająki.pdf/244

Ta strona została uwierzytelniona.

resami, nigdy więc, oprócz soboty i świąt, nie miał na czas obiadu, a zdarzało się także, iż nie miewał go wcale. Żona nie miała czasu tem się zajmować, a gdy jej robił wymówki, odpowiadała tak ostro, żeby się można jedzenia wyrzec, byle tylko takich słów przyjemnych nie słyszeć.
— Co mnie to obchodzi? — wołała.
— Ja dziś jeszcze nic nie jadłem.
— Wielka rzecz! Będziesz jutro jadł; przyjdzie szabas, to nażresz się na cały tydzień.
— Tymczasem ja głodny jestem.
— Bądź sobie głodny i ja też nie jestem najedzona, a przecież żyję.
— Ale ja dałem pieniądze na jedzenie!
— Jakie pieniądze, wielkie pieniądze! Myślał by kto, że jesteś taki wyrywny do dawania pieniędzy!
— Nie zaprzeczysz jednak, że dałem... Oddaj mi je, pójdę jeść do restauracyi.
— Co? Ja ci mam oddać? Za co? Dlaczego? Czy ja ci bronię jeść obiad? Dziś go nie ma, to prawda, ale kto ci broni jeść jutro? Przyjdzie jutro — dostaniesz obiad.
— Powiedz mi, kobieto, na co ja się ożeniłem?