Strona:Klemens Junosza-Pan Gamajda.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

— Aj waj! i jak sprawiedliwie, aż miło posłuchać... Chaje Sure! bryng a grine gąszor... Gicher! gicher! bałamycie nyśt!
— Siojn, siojn... ich lojf — woła Chaja Sura, biegnąc do drugiej izby...
— Niech no pan sobie siada — odzywa się Boruch, — takie osobe nie pasuje stoić. Siądźta sobie...
— To siądę — toć za jedne pieniądze.
— Ma się rozumieć, siedzenie to darmo... choć zdybuje się inszy paskudnik, co siedzi i siedzi całą noc o suchej gębie, jak wrona na sokorze...
— Jak nie ma za co se kupić...
— No to co? kawałek kryde to nie jest wielgie mecje.
— Dajcie no i przez krydy... Ja fundator, sołtysie — rzekł, zwracając się do towarzysza swego, Józefa Gwizdała, który przed paru laty był sołtysem i tak go pod dziś dzień często przez grzeczność tytułowano.
— Nie, panie Onufry, dziś to ja...
— Ho! ho.
— Mnie się zdaje — wtrącił Boruch — co się urodzi cielę, co będzie miało dwa głowe...
Obecni wybuchnęli śmiechem, Józef zmarszczył brwi.
— Niby dlaczego? — spytał.
— Ja wam co powiem, panie sołtysie; ja już tu siedzę w tej karczmie osiem lat... ja już różne rzeczy widziałem... Ja widziałem, jak się tamten stary kowal powiesił; ja widziałem, jak u Maćka czerwona krowa nogę złomiła; ja widziałem, jak u Wincentego zawaliła się studnia; ja widziałem, jak do naszej gminy przy-