— Ja dziękuję Panu Bogu za to, co nie jestem ksiądz — i co nie potrzebuję słuchać waszego myślenia.
— Ha! ha!
— Ny, bo jakbyście mnie napchali w głowę waszych myśli, to od takiego ciężkiego interesu mógłbym dostać, broń Boże, słabość w głowie.
— Proś ty Boga, żebym ja gorączki jeno nie dostał, bo mogłaby cię zara łamana frybra spotkać!
— Aj, panie Józefie, panie Józefie! wy bardzo kiepski znawca na polityczne rozmowe, nie lubicie uszanować człowieka.
— Albo ty komisarz, żeby ja ci miał uszanowanie oddawać?
— Aj, aj, ja też mogę się czasem przydać...
— Nie wiem na co? Chyba do zatkania komina.
— Niech i tak będzie — ale ja mam także swoje kombinacje.
— Wiadomo, żydowskie przebiegi...
— Ny, ny... czasem to wcale nie żydowskie. Wy naprzykład powiadacie, że Wróbel niema być wójtem.
— Bo i nie będzie.
— A ja powiadam, że to jeszcze wcale niewiadomo...
— Józefie, — odezwał się Onufry, — Józefie! bo wy się jeno użeracie z Boruchem — a my ciekawi onego wójtostwa. Tedy na ten przykład, powiadacie, że on nie będzie?
— Toć swoje lata odbył?
— Zdaje się człowiek on to niezły...
Strona:Klemens Junosza-Pan Gamajda.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.