Strona:Klemens Junosza-Pan Gamajda.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tedy na ten przykład i mnie się tak widzi, — pochwycił już cięty Onufry.
— To wam się źle zdaje, moje ludzie. Nie dziwota... u mnie lampka nie wiele świeci... Co ja mam kpić z sołtysa, z pana Józefa, takiego gospodarza, co wójtem ma być, co bogaty jest! Można z biednego pożartować, z kapcana — ale takie godne osobe! z takiego obuwatela — ktoby śmiał?
— A juści! ja chałupę swoją mam, gospodarstwo mam! pieniądze mam! i co mnie kto zrobi?
Boruch do chłopaka swego coś szepnął — i ten z karczmy wnet wybiegł...
— Tedy — odezwał się Onufry, — na ten przykład, Józefie, kochany... niech ci Pan Bóg dopomaga... Byliby chłopy głupie i ciemne, jak tabaka w rogu, żeby was, na ten przykład, na wójta nie wybrali.
— Wybierzemy! wybierzemy! bądźta spokojne...
— Wszyscy będziemy krzyczeli, jak jeden: Gwizdał, Gwizdał!
— Jak sobie uważacie, moi bracia, — rzekł z udaną skromnością były sołtys, — tak mnie z tym honorem, jak i przez niego! A mnie co? ja gospodarstwo mam, pieniądze mam; jeno żeście mnie tak już przyparli, że molestujecie, prosicie, tedy... przystaję... Dla biednych ludzi przystaję...
— Macie recht, przystańcie dla biednych ludzi... Dla nich to wielka dyferencja, czy wójt będzie Wróbel, czy wrona! — A jak im na podatek zabraknie, to wójt za nich ze swojej kieszeni zapłaci?
— Kto wie? Jak będzie jego wola, to zapłaci.