Strona:Klemens Junosza-Pan Gamajda.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

— Józefie... cóżeście się tak zawzięli?
— Niczyjego poczęstunku ja nie żądny.
— Ja wam co powiem, panie wójcie, — rzekł Boruch, — Józef bez to markotny jest, że sam wójtem chce być na wasze miejsce.
— Ja nie chcę, jeno że mnie ludzie gwałtem ciągną.
— Ha, cóż, — odezwał się wójt, — jak was ciągną, to bądźcie wójtem, pokosztujcie i wy tego smaku... A któż to was ciągnie, mój Józefie?
— Dyć ludzie!
— Jakie ludzie?
— O! zara jakie! — wiadomo jakie: ludzie! z rękami, z nogami, z głowami!
— Z głowami to ja nie dużo widziałem, — odezwał się Boruch półgłosem.
Wójt głową parę razy kiwnął i rzekł:
— Owszem, życzę wam, mój Józefie — niech was wybiorą, użyjecie sobie przynajmniej...
— Niby jak?
— No, to już obaczycie sami — ja wam powiadać nie będę; jeno to tobym radził, żebyście się dobrze rozmyślili, bo to rzecz nie letka.
— Jak dla kogo; kto ma głowinę kiepską, temu wszystko ciężkie i trudne.
— A wy Józefie, — wtrącił Boruch, — wy macie tęgą głowę, — ja wam już sam powiedziałem, co wasza głowa to jest wielga, jak beczka.
— Jeno, że w niej klepki musi brakuje, — odezwał się jakiś parobczak z kąta.