teraz cały wójt!.. Patrzcie, jak una swemu chłopu pieczęcie do pleców przykłada!
— Jaguś... Jaguś, jagodo! — jęczał Józef, — puść, pójdę do dom, sprawiedliwie pójdę.
— To idź, ruszaj się! czy chcesz, żebym cię jak beczkę bez ulicę toczyła?
— Idę, idę. Sprawiedliwie już idę.
To powiedziawszy podniósł się z trudnością — i skonfundowany, nie patrząc na nikogo, karczmę opuścił. Żona podtrzymywała jego chwiejące się kroki, nie szczędząc mu nauk moralnych i szturchańców.
Goście w karczmie śmieli się na cały głos z przygody Józefa, a Boruch, pogładziwszy brodę, rzekł:
— Ny, ny, to chwacka kobieta jest, na moje sumienie. Byłoby najlepiej, żebyście wy ją wybrali sobie na wójta.
Pani Domicela Kobzikowska, żona pokątnego doradcy, który się „adwokatem“ tytułował, była blondynką, o kształtach pełnych i dobrze zaokrąglonych. Lubiła się ubierać w powłóczyste bluzy i paliła ciągle papierosy własnego wyrobu. Wspominała też często o swoim wysokim rodzie, gdyż ojciec jej był swego czasu burmistrzem, a matka córką podleśnego z lasów rządowych. Rzucona w świat, do którego nigdy w życiu przyzwyczajona nie była, na każdym kroku okazywała bliźnim swą wyższość — a każdą przemowę zaczynała od słów: „gdyby mój mąż nie był gamajdą“...