Strona:Klemens Junosza-Pan Gamajda.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdyby jej mąż nie był gamajdą! — Lecz trudno — jak się komu nie wiedzie, to już na każdym kroku!...
Kobzikowski, w chwili gdy mu oddawała białą swoją rączkę, był w biurze powiatowem kancelistą... Miał charakter pisma wprawny, czytelny, ozdobny nawet, przytem pisał z tak wściekłemi zawijasami i wykrętasami, że mu powszechnie świetną przyszłość wróżono... Ale wróżby ludzkie nie zawsze się sprawdzają. Od chwili wstąpienia w związki małżeńskie, kanceliście przestało się powodzić; do powiatu nastał nowy naczelnik, który żadnych zawijasów nie znosił — i biedny Kobzikowski ujrzał się w smutnej konieczności szukania nowej posady. Dopomagała mu w tem żona, która dotąd chodziła i prosiła różnych dygnitarzy, aż wreszcie wyjednała mu bardzo mizerną posadę na poczcie.
Kobzikowski chleba z tej posady wiele nie miał, ale za to był na etacie i nosił czapkę z gwiazdką — i byłby ją nosił po dzień dzisiejszy, gdyby nie wypadek... Zginął jakiś głupi list z pieniędzmi, czy też marek w kasie zabrakło... jednem słowem bagatelka się stała — i skutkiem tego mąż pani Domiceli znowuż czapkę postradał i znowu przez kilka miesięcy znajdował się na bruku.
Podobne historje powtarzały się co pewien czas.
W takich razach Kobzikowski przed małżonką swoją klękał i przysięgał, że go oczerniono niegodnie, że jest niewinny i że na przyszłość pilnować się będzie lepiej.